top of page
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png

Quo vadis homine? Paweł Deląg o wzorcach męskości i kobiecej

sile - część II

Współcześni mężczyźni są gorsi od kobiet? A może to od kobiet wymaga się zbyt wiele? W drugiej odsłonie wywiadu z Pawłem Delągiem rozmawiamy o męskości, zabiegach SPA i kulturze zza wschodniej granicy.

We wcześniejszej rozmowie mówił Pan, że trzeba zaufać własnym, naturalnym potrzebom, a nie kierować się trendami. Za dużo jest poradników mówiących o tym, jak żyć?

Może tak. Może te wszystkie poradniki i podcasty „oddalają” nas od siebie? I co ciekawe, przeważają przekazy przeznaczone dla kobiet. Także na większości kursów doszkalających nie ma panów. Nawet jeśli pójdziemy na kabałę, to też tam będą głównie panie. Może problem stanowi to, że jest to trochę niemęskie? Nie wiem, ale ostatnio szukałem podcastów dla mężczyzn i mam wrażenie, że ich prawie wcale nie ma. Jest cały obszar magicznego świata, np. tarota, do którego kobiety mają lepszy dostęp niż panowie. To też wynika z zainteresowań, ale i zapewne z większej intuicji pań. Kobieta przecież wprowadza w świat magiczny, emocji, miłości, chociażby wychowując dziecko. Miałem przewodniczki duchowe, ale zawsze brakowało mi równowagi. Chciałem spotkać na tej drodze instruktora.

 

Mnie tarota uczył Jan Witold Suliga. Jeśli chodzi o kabałę, ostatnio znów słuchałam w sieci wykładu Michaela Laitmana. Jakby nie patrzeć, są to mężczyźni.

A ja otwieram Spotify, nawet tu teraz w czasie naszej rozmowy i szukam podcastów. Proszę, same kobiety. Kobiety mówiące do kobiet. Tyczy się to wszystkiego, nawet podpowiadanych form wypoczynku.

Ten rynek też zdominowałyśmy?

Oczywiście, bo przecież co to jest za wzorzec dla mężczyzny: jedziemy do hotelu leżeć na basenie? Kobiety to uwielbiają, ja nie znoszę. Po trzech dniach dostaję po prostu świra, a ona może dalej tam leżeć. Potrzebuje tylko leżaka, drinka, potem SPA, a ja słyszę, że mogę sobie w tym czasie pobiegać, skoro się nudzę. Oferta turystyczna jest tak właśnie skonstruowana. Skierowana jest do pań. Propozycji dla mężczyzn jest bardzo mało. Myślę tu o formach aktywnego wypoczynku, wypraw. Jest ich znacznie mniej niż tych typu all inclusive.

 

Może wynika to z tego, że jest nas po prostu więcej na świecie. Na szczęście widuje się propozycje wyjazdów survivalowych i sportów ekstremalnych skierowanych do mężczyzn.

Są, owszem, ale to są nisze.

Oferta kosmetyczna i SPA też przewiduje rytuały przeznaczone specjalnie dla panów.

Jest oferta SPA dla panów, ale jako dodatek. Głównym odbiorcą są kobiety. Propozycje dla nas traktujemy z kolei jako rewolucję. Obserwujemy zmianę polegającą na tym, że mężczyzna też ma prawo położyć sobie krem na twarz, pójść do SPA, zrobić sobie masaż.

 

Właśnie, wracamy do tego, że jest to zmiana, a nie kryzys męskości. Bo czy może być to uważane za zachowanie niemęskie?

Ja akceptuję i przyjmuję to z całym dobrodziejstwem, ponieważ SPA na mnie dobrze działa. Lepiej się czuję po tego typu zabiegach.

Czytałam, że ceni Pan ruską banię i nie boi się działania witek brzozowych.

Tak, to prawda, choć wiele osób myśli, że zabieg witkami wiąże się z jakimś cierpieniem i formą hartownia organizmu, z czymś ekstremalnym. Bania rosyjska, w przeciwieństwie do sauny fińskiej, ma znacznie większe spektrum możliwości w zakresie dbania o nasze zdrowie. Nic co się dzieje w bani, nie może nam sprawiać przykrości, ani bólu. To wszystko ma doprowadzić do relaksu, oczyszczenia organizmu, wyciszenia i nikt tam nikogo witkami nie okłada. Są to działania oparte na termoregulacji. Witkami napędza się gorące powietrze, nie dotyka się nimi ciała.

Czy w Polsce znalazł Pan analogiczną banię?

Nie, nie ma tu takiej. W bani musi być przede wszystkim bańszczik, czyli mistrz ceremonii, która trwa ok. godziny. W jej trakcie jest krótkie rozgrzanie ciała, herbatka, relaks, potem sam główny rytuał, ponadto masaż, w tym stóp. Może być smarowanie ciała miodem z solą, a także rozciąganie mięśni. Dwa razy trzeba z bani wyjść w celu ochłodzenia w śniegu lub przeręblu. W czasie rytuału chłodzi się też głowę, która nie może być przegrzana. Lepszego sposobu na wyciszenie, relaksację i spokój wewnętrzny nie znam.

Skoro nie ma u nas takiej bani, z jakich zabiegów korzysta Pan w Polsce?

Często decyduję się na masaż, czasem z użyciem olejków. Preferuję tajski, bo to jest to, czego potrzebuje kościec. Masaż jest niezbędny, bo nasze ciało ciągle przeżywa stres. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy. To działa podobnie, jak trzymanie w ręku pustej szklanki ‒ przez chwilę nie sprawia mi to problemu, ale gdybym tak trwał przez 24 godziny, ręka a potem całe ciało zdrętwieje. Pod takim napięciem żyjemy. Dlatego trzeba dbać o ciało. Kto tego nie robi, szybko zobaczy przykre konsekwencje. Ale oprócz masażu bardzo lubię jogę. Staram się ćwiczyć regularnie, czuję, jak pod jej wpływem ciało się zmienia i poprawia się samopoczucie. Płyną z tego niewątpliwie same korzyści. Podobnie jak płyną one z medytacji. To jest dobra droga do naszego wnętrza. Równocześnie trzeba też dużo czytać i dobrze się odżywiać, bo mamy dwa mózgi: w głowie i brzuchu. Dietetycy zwracają uwagę na to, że odżywianie odpowiada za nasz układ immunologiczny. Nawiasem mówiąc, to też ciekawe, że zajmują się tym zagadnieniem głównie kobiety. Trzeba więc o siebie dbać, iść za potrzebami ciała.

 

Czyli kosmetologia i medycyna estetyczna również jest potrzebna?

Owszem. Spowszedniało już też korzystanie z chirurgii plastycznej i to dobrze. Tylko żeby nie powstał jeden gatunek ludzi. Ostatnio będąc w Londynie spostrzegłem dziewczynę, którą miałem wrażenie, że już gdzieś przed chwilą spotkałem. Kobiety są zrobione na wzór jak z obrazka, jeśli chodzi o wykrój ust, kształt policzków. U nas też to już widać.

A jak jest w Rosji? Czy dostrzega się różnice? I wracając do męskiego wzorca, czy różni się on po obu stronach naszej wschodniej granicy?

Na pewno panowie mogą czuć się dużo pewniej (używam specjalnie tego słowa), na Ukrainie, Białorusi, w Rosji czy głębiej w Azji. Tam wciąż jest obecna dominująca pozycja mężczyzny. Jest to uwarunkowane różnymi rzeczami. Przede wszystkim mamy tam przewagę kobiet i ogromny deficyt mężczyzn, trwający od czasów powojennych. Jedynie 17 proc. populacji rocznika 1918-1920 wróciło do domu w roku 1945. Przy czym, proszę o wybaczenie, jeśli kogoś urażam, ale panowie nie są tam zbyt urodziwi. Panie z kolei są bardzo piękne. Ale czemu tak jest? Na Boga, naprawdę nie wiem.

Czyli mężczyźni stanowią tam deficyt?

Właśnie tak. A z drugiej strony to są kultury, które hołdują pewnym stereotypom. Wciąż jest tam żywe pragnienie rycerzy na białym koniu. Ale jednocześnie gdzieś w tych duszach drzemie ogromny romantyzm. Nie na darmo Czechow pisał swoje wszystkie dramaty o potrzebie zrealizowania wielkiej miłości i o miłości niemożliwej. A w kinie? Często w tym mainstreamowym jest obecny mocny wzorzec męski, czyli postaci panów, którzy są silni, mają władzę, rządzą. Postaciami w kulturze często są też niezwykle inteligentni oficerowie.

A panie?

Kobiety z kolei mają w kodzie zachowań coś takiego, co sprawia, że można poczuć się przy nich w pełni mężczyzną. Nie trzeba napinać muskułów, aby udowodnić swoją atrakcyjność. Podejmują one (bardzo zresztą miłą), grę damsko-męską na pewnym poziomie, wykorzystując wszystkie swoje atuty. Są w tym bardzo inteligentne, wrażliwie i… można nawet powiedzieć ‒ sprytne. Oczywiście oburzające jest to, że czasem mężczyźni traktują kobiety, jakby były towarem. Choć nie oszukujmy się, w wielu kulturach istnieje wciąż wzorzec jakiegoś „wtórnego niewolnictwa”. Pewna grupa kobiet szuka mężczyzn, którzy mają pieniądze i pozycję. Im niższa kultura i większe problemy ekonomiczne, tym bardziej „niewolnictwo” to jest nasilone. Mam wrażenie, że w społeczeństwie powiedzmy bardziej zasobnym i z wychyleniem w kierunku liberalnej demokracji, zjawisko to rzadziej występuje.

Czy dobrze rozumiem, że jako mężczyzna czuje się Pan lepiej po tamtej stronie wschodniej granicy?

I tak, i nie. Z jednej strony odpowiada mi ten model, a z drugiej widzę jego mankamenty. To, że czuję zainteresowanie ze strony kobiet jest fajne i myślę, że działa podobnie w drugą stronę. Kobiety też przecież cenią zainteresowanie mężczyzn. Na zachodzie Europy już zaczyna to być hm… powiedzmy kłopotliwe i zaciera się granica, czym jest kod kulturowy, a czym już nie jest. Zaczynamy zadawać sobie pytanie: może moje zachowanie podpada pod szowinizm? A może to już jest molestowanie czy mobbing? W Stanach Zjednoczonych za położenie ręki na kobiecym kolanie można stanąć przed sądem, nawet jeśli jest to tylko np. przypadkowy gest. Nasze tradycyjnie polskie całowanie dłoni byłoby już pewnie sporym nadużyciem! Stanowić może naruszenie nietykalności cielesnej. Przyznam, że lubię Francję. Mam wrażenie, iż tam kobiety z jednej strony są bardzo rodzinne, a z drugiej okazują się dużymi indywidualistkami i intelektualistkami. Bardzo kochają swoje dzieci, ale dają im niezwykle dużo przestrzeni. Jest to według mnie idealne połączenie. To jest to, czego bym oczekiwał od wzorca partnerki. A Francuzi? Nie trudno o uogólnienia, ale mimo wszystko można zauważyć, że mają trochę rys narcystyczny. Uważają, że są najlepsi i najmądrzejsi, ale to też wynika z tego, że Francja uchodzi w ich mniemaniu za kraj awangardy i wszystko co najlepsze jest tam. No i mają do tego prawo. W pewnej dozie jest to do zniesienia.

Francuzi nie boją się też zajęć, uznawanych na wschodzie Europy za typowo damskie. Choćby gotują dla rodziny.

Tak i to nie jest niemęskie. Dla mnie „wzorzec francuski” jest interesujący. W szczerości, spontaniczności, emocjonalności bliższy mi jest model rosyjski, daleko bardziej zresztą niż polski. Za to ze względów intelektualnych i kulturowych właśnie francuski. Mówię o tym wszystkim, ale to są oczywiście jakieś okropne uogólnienia.

Najlepsza byłaby kompilacja cech.

O tak. Kobietom za naszą wschodnią granicą podobają się mężczyźni z zachodniej Europy. Za to rosyjscy, mało urodziwi mężczyźni, mają ogromne poczucie własnej wartości. Polacy są czasami tego pozbawieni, bo przegrali trochę swą męskość przez kolejne porażki wojenne, polityczne, upadłe powstania. Elity wyginęły, po II wojnie światowej mamy klęskę polityczną, rozgoryczenia. Znakomita część wartościowych ludzi wyjechała i dopiero teraz powolutku odbudowujemy tę naszą tożsamość. Po latach komunistycznych mówiliśmy jeszcze, że są u nas obecne modele: intelektualisty, wojownika, romantyka, buntownika. Potem to ucichło. Dzisiaj dopiero, po 30. latach niepodległości przyszedł czas na poprawne wzorce. Ale niestety jest problem, bo mamy taki, a nie inny rząd, który podważa podstawowe wartości, choć mówi, że ich broni. O naszej sile decyduje umowa społeczna, która nazywa się kulturą, bo pewnych rzeczy się po prostu nie robi, nie wypada. Wolałbym dziś widzieć wzór mężczyzny, który dotrzymuje słowa, a nie polityka, który mówi to, co w danej chwili mu się opłaca powiedzieć. Nie ma teraz nikogo, o kim powiemy, że jest wiarygodny. Bo polityk to notoryczny gracz, kłamca i oszust. To wpływa na zaufanie społeczne, a zaufanie społeczne to budowanie relacji w rodzinie, oddanie pracy, oczekiwanie uczciwej za nią zapłaty. I to co mówię, dotyczy właśnie wzorca męskiego, takiej siły porządkowej, uczciwości.

Czyli powinien być prawy i sprawiedliwy, nie pojmując tych cech opacznie i jedynie jako slogany polityczne.

Broń Boże. Właśnie powinien być taki dosłownie, bo nadal wzorzec męski łączy się dla mnie nieodmienianie z jakimś kodeksem honorowym, rycerskim, takim jakim w Japonii był kodeks samurajów. Mocny obraz zwycięskiego mężczyzny ucierpiał dawno temu i dziś mamy problemy, a nie ma nic gorszego niż mężczyzna z kompleksami. Wielu z nich spotykałem. Mieli oni z kolei problem ze mną, bo jestem trochę „za”. Nigdy się z tym nie spotkałem w Rosji czy Francji. Nigdy nie spotkałem się z etykietami, że jestem za wysoki czy za ładny, co oznacza dla Polaków to samo, co głupi. U nas się szufladkuje, a do tego nie wiemy do jakiego kodeksu zachowań wrócić. Nie wiemy jaki jest wzór dla kobiet i mężczyzn. Są tylko pewne, drobne niezmienne jak choćby dotyczące słabości, np. picia alkoholu. Mężczyzna może być pijany, kobieta nie. Mężczyzna może przeklinać, kobieta nie…

Na to wciąż nie ma przyzwolenia, ale można iść dalej ‒ mężczyzna może zdradzać, a zdradzająca kobieta, jak postać z Pana scenariusza z windą, nigdy już nie odzyska dobrej opinii.

Czyli jesteśmy tym gorszym gatunkiem.

Raczej uprzywilejowanym. Mężczyznom więcej wolno.

Nam wolno, bo jesteśmy na niższym poziomie, nie do końca okrzesani, mniej rozgarnięci.

Od kobiet wymaga się, by bardziej kontrolowały swoje emocje, a mężczyznom pozwala się działać pod wpływem impulsu. Łatwiej im zatem funkcjonować.

Bo jak mówię, jesteśmy mniej rozwinięci. Wy macie subtelniejszą naturę, więcej wrażliwości, jesteście bardziej wysublimowane. Z głupim mężczyzną można jeszcze wytrzymać, ale z głupią kobietą już nie. Od kobiety wymaga się dyplomacji, swego rodzaju zarządzania, nawet pewnej manipulacji emocjonalnej, ale wszystko tu ma mieć charakter eteryczny, na poziomie energii subtelnych. Głupia kobieta jest tych umiejętności pozbawiona i nie ma nic bardziej irytującego. Źle zarządza domem, ma predyspozycje, żeby na przykład dzielić włos na czworo, szukać drobnych intryg. Natomiast z głupim mężczyzną, cóż… Przynajmniej wyślemy go do pracy fizycznej lub na piwo do kumpli i mamy w domu spokój. Strasznie spłycam, przyznaję. Być z głupim mężczyzną bez aspiracji, to naprawdę słaba opcja. Należy tylko współczuć. Mimo wszytko od kobiety oczekujemy więcej mądrości życiowej i emocjonalnej. Dlatego jesteście lepszymi istotami i więcej się od was wymaga. Może mężczyźni są jacyś gorsi?

 

Wróćmy jeszcze do archetypów. Jeśli kobiety są dziś coraz mniej kobiece, a mężczyźni męscy, to może grodzi nam społeczeństwo androgeniczne?

Bardzo bym się tego bał, ale jest to możliwe. Nie życzyłbym nam świata bez wyraźnych cech żeńskich i męskich. Chyba nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Jednak moje główne obawy dotyczą tego, że idziemy w kierunku powstania nowego gatunku – połączenia technologii i homo sapiens. Nie będzie miał on nic wspólnego z obecnym człowiekiem.

Czyli zmierzamy w kierunku świata androidów i dalszych proroczych wizji Lema. Chyba, że po drodze czeka nas świat „Seksmisji” Machulskiego. A może jednak populacja ze Wschodu obroni te męskie wartości i uratuje nasz świat, przynajmniej w tym zakresie?

Niewykluczone!

25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png
25653.png

Quo vadis homine?

Dokąd zmierza współczesny mężczyzna i jak zmienia się wzorzec ról społecznych przypisywany obu płciom ‒ rozmowa z aktorem, Pawłem Delągiem. 

Znany polski aktor filmowy, telewizyjny i teatralny, Paweł Deląg, równie popularny jest zagranicą. Współpracował między innymi ze Stevenem Spielbergiem, Andrzejem Żuławskim, Jerzym Gruzą, Jerzym Kawalerowiczem i Andriejem Krawczukiem. Ze względów zawodowych mieszkał zarówno we Francji, Rosji, jak i na Ukrainie.

Nie od dziś słyszymy o kryzysie męskości. Już 5 lat temu bili na alarm choćby Nikita Coulombe i Philip Zimbardo w książce „Gdzie ci mężczyźni”. Jesteśmy świadkami społecznej przemiany?

Według mnie „przemiana” to prawidłowe określenie. Na sam problem można spojrzeć w różny sposób, zarówno od strony socjologicznej czy zachodzących zmian kulturowych. Mnie najbardziej interesuje to, co dzieje się w literaturze i filmie. Jeżeli spojrzymy na problem w ten sposób, na pewno mamy sporą zmianę i to trwającą już od dekady. Patrzymy na bohaterów, którzy pojawiają się w książkach oraz na ekranie, będących odzwierciedleniem naszego życia. Wystarczy spojrzeć na współczesne, w tym polskie produkcje. Pewnie niektóre z nich pani widziała?

Wraz z nagradzanymi na festiwalach filmami, pokazującymi targanego emocjami czy poszukującego własnej tożsamości mężczyznę, równocześnie powracamy do kina wyraźnie męskiego. Piotr Stramowski w „Fighterze” przypomina postać Rockiego, Marcin Kowalczyk w „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa” samą stylizacją i grą odpamiętuje nam Nicolasa Cage’a z dawnych produkcji. Do tego całe mafijne sagi Patryka Vegi nawiązujące do czasów „Psów” Pasikowskiego i filmów niedościgłego w tym wypadku Scorsese. Czyli czegoś nam brakowało.

Ale jaki powinien być ten wzór mężczyzny? Co jest męskie, a co niemęskie? Które cechy powinny przeważać? Czego się od mężczyzny oczekuje? Są przecież paradygmaty.

Myśli Pan o archetypie: silny, opiekuńczy, ostoja…?

Tak. Także wiarygodny, honorowy, co składamy na wzorzec wywodzący się jeszcze z czasów rycerskich. Myślę, że to się nie zmieniło.

W wywiadzie dla serwisu Styl.pl w 2013 roku stwierdził Pan, że brakuje w Polsce kina gatunkowego. Z kolei w Rosji było go wtedy sporo, dlatego wziął Pan udział w tamtejszych produkcjach. Dziś już chyba można powiedzieć, że mamy czym się pochwalić, zarówno jeśli chodzi o kino akcji, jak i kryminały, a w nich twardych mężczyzn. Jaki jest ten polski bohater?

Z jednej strony w polskim kinie mamy wzorzec bohatera, który umiera na barykadach i kino martyrologiczne, wolnościowe. Czyli są to postaci przeżywające zryw, by rzucić swoje młode życie na stos. Mamy tu do czynienia z bardzo mocny etosem męskim. Drugi etos, który też dotyczy tylko pewnej grupy pokoleniowej, to romantyczny buntownik, czyli wywodzący się z trylogii Sienkiewicza. Następnie pozytywistyczne postaci jak Wokulski, a dalej wzór intelektualisty, jak w filmach Zanussiego czy Kieślowskiego. Potem był obraz mężczyzny zbuntowanego, ale sprawiedliwego, czyli Bogusław Linda. Teraz mamy bohatera takiego jak „Król”, który zaraz wchodzi na ekrany czy, jak pani wspomniała, „Fighter”. Ale nie istnieje według mnie pełen portfel wzorców męskich, które kino ma do zaoferowania.

Czyli sztuka jako chwilowe odzwierciedlenie życia i tęsknot?

Nie zawsze jest lustrem, czasem pokazuje to, co przed nami. Książka i kino bywają sondą, wybiegają w przyszłość. Ukazują to, co jutro się pojawi i czego dziś już są symptomy.

Wracając do zmian w męskich postawach, mam wrażenie, że główną jest przyzwolenie na okazywanie przez panów tłumionej dotychczas wrażliwości, dopuszczanej nawet u superbohaterów. Nie tylko przejawia się ona w okazywaniu emocji, w tym łez, ale też w estetyce. Od dawna mężczyźni nie przywiązywali tak dużej wagi do swego wyglądu. Często na ulicy widzę daleko bardziej zadbanych i lepiej ubranych panów niż panie.

Naprawdę? Z tym jest w ogóle duży problem, ponieważ jeśli spojrzymy na sprawę od strony zasobności oferty odzieżowej, to nic nie znajdziemy dla mężczyzny. Nie ma oferty butikowej, która charakteryzuje się odrębnym stylem. Wszystko jest dla was, kobiet.

W moim odczuciu oferta dla mężczyzn wciąż się powiększa. Wiele kolorów zarezerwowanych dawniej dla pań znajdziemy teraz w męskiej szafie. Ponadto kosmetyki – całe regały produktów są przeznaczone tylko dla panów: do brody, włosów, ciała. Zazdroszczę szamponu, który tuszuje panom siwiznę. Dla nas takiego nie wyprodukowano. A liczni barberzy? Tego kiedyś nie było!

Zgodzę się co do barberów i kosmetyków do brody, ale sam szukając produktów drogeryjnych dla siebie, nie mogłem nic znaleźć. Jeśli są, to tylko limitowane linie. Kosmetyków stricte męskich wcale nie jest tak dużo. Nie uważam, że nastąpiła poprawa i że wybór na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat jest większy. Mam zupełnie przeciwne wrażenie. Uważam, że rynek jest zdominowany przez produkty tworzone dla kobiet. Filmy robimy dla kobiet, ubrania, artykuły gospodarstwa domowego. Panie są głównym konsumentem. Oferta motoryzacyjna, sportowa i fitness jest skierowana do nas, ale równocześnie mocnym klientem i coraz powszechniejszym stają się tu panie.

Czyli mężczyźni są pokrzywdzeni jako konsumenci?

Tak. Społecznie i ekonomicznie. Nawet gdy w parze idziemy do kina czy teatru, to kobieta wybiera repertuar. Filmy i seriale są bardzo często skierowane tylko do pań. Spektakle teatralne także.

Nie doświadczam tego. Wydaje mi się, że Krzysztof Warlikowski, Grzegorz Jarzyna, Krystian Lupa, Jan Klata tworzą też dla panów.

Ale to jest nisza, a ja mówię o mainstreamie. Tu wszystko jest dla kobiet. Mało tego, jest teraz obecna swoista ofensywa. Dochodzi do sytuacji, gdy zachowania typowo męskie są postrzegane jako maczystowskie. Sam niedawno usłyszałem, że jestem szowinistyczny. Doszło do głosu jakieś żeńskie ciało bolesne, wewnętrzne cierpienie, które z całą pewnością ma swoje korzenie w historii społeczeństw i tym, jaką rolę kobieta pełni w tzw. patriarchalnym świecie. Prawdą jest, że wiele kobiet było pokrzywdzonych i skrzywdzonych przez mężczyzn. Ale to już jest zdecydowanie przeszłość, kultura europejska bardzo ewoluowała, stawiając na równouprawnienie, wolność i prawa jednostki. Z całą pewnością jeszcze jest wiele do zrobienia, ale czasem mam wrażenie, że wręcz muszę tłumaczyć się, iż jestem mężczyzną.

W sytuacjach zawodowych?

Zawodowych i społecznych. Na przykład ostatnio rozmawialiśmy na temat filmu, który dotyka problemu II wojny światowej. Okazało się, że tworzone treści są albo rasistowskie, albo za bardzo szowinistycznie męskie, albo obrażają uczucia religijne, albo za bardzo dotykają środowiska LGBT, a w związku z tym Europa tego „nie puści”. Choćby teraz mam projekt filmowy ‒ historię dwóch mężczyzn, którzy utknęli w windzie i rozmawiają o kobiecie, do której, jak się okazuje, przypadkowo obaj jadą. Pisząc scenariusz mieliśmy zmartwienie, żeby tylko ta kobieta nie została źle oceniona, bo ma męża i kochanka. No, ale ma! Jednak była obawa, czy przypadkiem publiczność żeńska tego nie odbierze negatywnie, bo przecież jeśli chodzi o zdrady, mamy raczej stereotyp, iż to mężczyźni są głównymi sprawcami. I nagle dotykamy problemu: co to jest zdrada w rodzinie, kto ma prawo do zdrady, kto jest ostoją dzisiejszej rodziny?

Archetyp żeński kontra emancypacja kobiet?

W rzeczywistości my mężczyźni podświadomie wymagamy od kobiety „czystości”. Jakby miała być świętym przykładem, wręcz ikoną, takim sacrum, o które trzeba się starać i kiedy się je zdobędzie ‒ chronić. Jesteśmy przecież sapiens, zwierzętami. Samiec musiał bronić samicy i młodych, zdobyć jedzenie, musiał więc być agresywny wobec wrogiego otoczenia, gwarantować bezpieczeństwo, potencjalnego przeciwnika odegnać. Była to forma zależności i kohabitacji, co potem sprawiło, że kobiety i dzieci stanowiły dobro, w obronie którego się walczyło. Zdobywało się twierdzę dla podbojów danego terytorium, niewiasty i dzieci brano w jasyr, a mężczyźni byli likwidowani. Choć brzmi to dziwnie, ale patrząc pod kątem historycznym, kobiety były dobrem naturalnym.

A jak jest obecnie?

Myślę, że dzisiaj dominującym w naszym społeczeństwie jest poczucie samotności. Pytanie brzmi, skąd się wzięła? Z ewolucji? Zmiany archetypów? Do połowy XX wieku zadaniem rodziny było przetrwanie i tylko razem, wspólnym wysiłkiem udawało się to osiągnąć. Dziś mamy tzw. dobrobyt ekonomiczny, rozwój technologii, który otworzył nowe możliwość, przede wszystkim przed jednostką. Dlatego stawiamy na indywidualizm, na prawo do samorealizacji, a przez to mamy zmianę podstawowych wzorców. W pewien sposób kobiety i mężczyźni stają się sobie niepotrzebni. Skoro sama mogę zatroszczyć się o siebie i swoje dzieci, nikogo nie potrzebuję. Czynnik ekonomiczny nie jest decydujący. Rodzą się inne potrzebny, na przykład bliskości, czegoś co nazywamy miłością i szczęściem osobistym. Często niestety też te wzorce, czy potrzeby są rozbudzone w nas przez tzw. popkulturę, książki, filmy. Dochodzimy tu do abstrakcyjnego pojęcia miłości. Bo co to jest obecnie miłość? Małżeństwo? Związek? Zachodzi dziś redefinicja tych pojęć. I tak np. o związkach nie myślimy, że są na całe życie, a raczej, że mogą być sojuszem na jakiś etap życia.

Daliśmy sobie prawo do wolności i mamy tego efekt.

Wraz z tym rola mężczyzny zmieniła się, bo nie musi on już zapewniać bytu, bo każda osoba w związku ma prawo do samorealizacji. Jeśli kobieta zaś nie korzysta z prawa do wolności i nie realizuje siebie, staje się nieszczęśliwa. W związku z tym mamy mnóstwo fantastycznych dziewczyn, które są samodzielne, inteligentne i… najczęściej samotnie wychowują dzieci. Z drugiej strony istnieją rzesze samotnych mężczyzn, którzy realizują swoje pasje. I tak sobie żyjemy.

A gdzie jest miłość?

O to trzeba pytać bardzo młodych ludzi. Żartuję! Jednak na pewno istnieje problem, gdy spotykają się dziś dwie silne osobowości: pewny siebie mężczyzna i mocno wyemancypowana kobieta, nie daj Boże jeszcze z oznakami trochę wojującego feminizmu, bojąca się podskórnie utraty swojej wolności. Dochodzi wtedy do paranoi, w której prawdopodobnie ona skończy jako samotna kobieta, bo mężczyźni będą ją omijać szerokim łukiem. Męską cechą zaś ‒ panowie bądźmy szczerzy! ‒ jest dążenie do pewnego wygodnictwa i lenistwa. Ale dlaczego? Dlatego, że mama nam to dawała. Sprawiała, że synek był i czuł się ważny. Gdy tego mężczyzna nie otrzymuje, to myślę, że szalenie trudno kobiecie utrzymać go przy sobie. Czyli mimo wszystko panowie od partnerki podświadomie oczekują cech matczynych archetypów. Z drugiej strony kobieta szuka oparcia w mężczyźnie, czyli tego, co dawał ojciec. Takiej dobrej męskiej mądrość, spokoju, odpowiedzialności. Jeśli tego sobie nie potrafimy nawzajem dać, odczuwamy poważny brak. Prawdopodobnie mamy dziś do czynienia z naturami niedojrzałymi i samolubnymi. Może dlatego mamy erę egoistów?

Trudno mówić o związku, gdy nic nas nie łączy i w niczym się nie uzupełniamy.

Myślę, że wielu mężczyzn pragnie naturalnego ciepła, troski, zwykłego przytulenia, a także domowej atmosfery. To są w sumie proste rzeczy. Na przykład bardzo ciekawą kwestią jest utrzymanie porządku i choćby robienie zakupów. Niezwykle trudne jest stworzenie związku w domu, w którym zabraknie tak zwanej „kobiecej ręki”. Nie chodzi o to, kto w nim sprząta, ale jak wygląda, kto go organizuje w pewien sposób. Nie ma wątpliwości, że w tym zakresie kobiety są dużo lepsze od mężczyzn. Jeśli tego brakuje, bo kobieta jest typem businesswoman, aktywnie uprawiającą sport, która nie ma czasu na prowadzenie domu, a zadania te przejmuje np. gosposia, taki dom traci na „cieple”, jego ognisko już nie jest przytulne. Ważne jest też, patrząc z szerszej perspektywy, jaka jest kultura danego narodu. W każdym kraju to trochę inaczej wygląda.

Pan ma w tym zakresie porównanie i spore doświadczenie.

Zdecydowanie mam. Polki są przepiękne w swoim indywidualizmie, ale widzę, że często są nieszczęśliwe. Z jednej strony zbyt dużo się od nich wymaga – jest bardzo dużo podcastów dotyczących tego, jak być piękniejszą, mądrzejszą, zdrowszą, bardziej świadomą. Jak nie pozwolić sobie na bycie z niedojrzałym mężczyzną, który cały czas otrzymuje, jest biorcą, a nie dawcą, tysiące kursów traktujących o tym, jak znaleźć prawdziwego partnera i tak dalej. Z drugiej strony każda z pań ma naturalną mądrość i intuicję. Czy kobieta nie wie, że istnieje model związku, w którym ona może być ofiarą? Myślę, że trzeba zaufać własnym, naturalnym potrzebom, temu co serce i doświadczenie nam podpowiada, zachować balans, umiar. Niekoniecznie rola dominującego mężczyzny może być zła, tak jak i dominującej kobiety. Wszystko wypływa z indywidualnych potrzeb. Nie znoszę wszystkich narzucanych trendów, że dziś tak a tak nie wypada. Teraz też każdy ma prawo robić, co chce, bo inaczej okazuje się, że ma narzucaną czyjąś wolę.

 

Ale jeśli ty masz swoją wolność i rację, ja też mam rację, on również ma rację i ona też ma rację, to nagle okazuje się, że bardzo ciężko zrobić coś razem. Nie ma nic wspólnego. Jakaś integracja jest niezbędna. Tacy skupieni na sobie ludzie są dla mnie nie do zniesienia. To szeroka grupa egoistów i egocentryków. I myślę, że to rodzi problem.

paweldelag_126154178_772818283449306_818
Pawel_Delag_02.jpg
logo.jpg

WEBSITE 
PAWEL DELAG

bottom of page